Czas na ciąg dalszy wycieczki w głąb Puszczy Białowieskiej... Jak obiecywałam wcześniej, tak teraz piszę: fotki pochądzą z trzech położonych obok siebie maluteńkich wioseczek, gdzieś głęboko pod wschodnią granicą, gdzie diabeł mówi dobranoc... Kilka domków , drewniany krzyż prawosławny wbity po prostu od tak w trawę, dalej maleńka piękna cerkiew. Jeden rozklekotany autobus w ciągu całego dnia, dalej kilka kilometrów pieszo, żadnego sklepu, punktu aptecznego...nic... tylko te domy chylące się ku ziemi, wytrawione przez czas drewno, cisza, nie słychac psów, nie widac ludzi... i pięknie, i smutno, sama nie wiem...
Zdjęcia nie są dobrej jakości. Z dwóch powodów: po pierwsze jak pisałam w poprzednim poście dotyczącym tej serii: robione analogiem i skanowane, po drugie...niektóre prześwietlone, źle wykadrowane, nieostre...dlaczego? bo robione w pośpiechu, niektóre prawie w biegu... Nie uwierzycie, ale taka była prawda: ja ze swoim aparatem na szyi i wielkim notesem w ręku zburzyłam codzienny porządek miejsca, wywołałam zamieszanie... a co gorsza nie wiem: złość, strach? Wyobraźcie sobie, że w jednym miejscu zostałam prawie że kijem po plecach potraktowana z podejrzeniem zamiaru kradzieży prosiaka(!?), a we wsi sąsiedniej grupka starszych osób obrzuciła mnie niewybrednymi hasłami krzycząc, że oni nie chcą do Unii....
Nie powiem nic więcej. Miejsca 'urokliwe'. Niech każdy przemyśli sobie sam. Niech każdy chociaż raz w życiu pojedzie w takie miejsce.