Minęło już trochę czasu... myśli nadal tłuką się po głowie...nie krzepną...strumień wspomnień nie stygnie, tętni w moim krwiobiegiu. Jednak staram sie oswoić ze wszystkim co czuję, co pamietam, co słyszę. Niewiele zostało rzeczy namacalnych. Zniszczone, sprzedane, skradzione, przepite... Ocaliłam drobiazgi. Bezwartościowe dla innnych, budzące zdziwienie stojąc honorowo w moim salonie... dla mnie bezcenne...
Dziadek od od kiedy pamiętam zajmował się ogrodem... do końca. Nic nie mogło zastapić własnego pomidorka, ogórka, młodej marchewki dla 'Prawnusia'... I mimo, ze czas już zupełnie nie ten, Dziadek co roku ze swoimi warzywami ustawiał się na jarmarku, ze starą wysłużoną wagą, z odważnikami mającymi więcej lat niż ja sama... Jakie dziwne uczucie mnie teraz ogarnia gdy biorę je w dłonie, dotykam wyślizaganych przez Dziadkowe palce główek...
Dużo żalu zostało w sercach, złych myśli cierniem oplatających wspomnienia.... jednak ja staram się pamiętać tylko słoneczne dni i radosne momenty widziane oczmi dziecka, magię odważnych zadań pojetych tylko dziecięcym umysłem: zbieranie 'kto więcej' stonki na Dziadkowym polu ziemniaczanym, budowanie karmników dla sikorek, karmienie mleczem Dziadkowych królików... i kolby kukurydzy, które Dziadek trzymał dla nas za piecem w piwnicy...